Ponieważ elektrownia była zburzona, miasto zaś pozbawione światła, więc pomysłowy warszawiak buduje estradę na świeżym powietrzu i ustawia ją pod zachód słońca. Pana Ludwika wspierają wówczas dzielnie Bielicka i Duszyński. Nadeszła zima, Ludwik Sempoliński dał pierwszy swój recital w sali teatralnej. Polowej elektrowni użyczał radziecki pułkownik, a do teatru przybyło na dwa przedstawienia kilka tysięcy ludzi tudzież sztab radziecki in corpore. Gdyby tatuś pana Ludwika wiedział, jak potoczą się losy jego syna, rwałby sobie włosy z głowy! Szczytem marzeń Sempolińskiego-seniora było uczynienie ze swego spadkobiercy — komiwojażera, który by objeżdżał w celach handlowych Europę.
Archive for the My,z Warszawy Category
GŁĘBOKO FILOZOFICZNA PIOSENKA
Ludwik ukończył Szkołę Zgromadzenia Kupców na Waliców i wstąpił do Wyższej Szkoły Handlowej, której już na szczęście nie ukończył. Kandydat na kupca okazał się materiałem na aktora. Były to czasy inflacji teatrzyków, czasy „Mirażu” i „Czarnego Kota”, rok 1918. Debiutem Ludwika Sempolińskiego była śpiewana w „Sfinksie” głęboko filozoficzna piosenka „Lecą mareczki, lecą, lecą…” na melodię „Świetlików”.Dalsze dzieje Sempolińskiego to już historia polskiej operetki, kabaretu i estrady. Rok 1920 — rola służącego w operetce „Gri-Gri” Linkego (na Daniłło- wiczowskiej, w późniejszym kinie „Miejskim”). Wkrótce potem operetka na Bielańskiej, vis-a-vis Banku Polskiego.
PO WOJNIE
W tym czasie wielki aktor Kazimierz Kamiński wystąpił w roli Menelausa w „Pięknej Helenie” i przeżył gorzką klapę. Mówiono wówczas w Warszawie: „Każdy ma swego Menelaja”). Z kolei trzy lata w Krakowie i w Wilnie, w 1925 roku powrót do Warszawy do operetki „Messal-Niewiarow- ska” w Teatrze Nowości. Zmierzch operetki, epoka widowisk rewiowych. Sempoliński występuje kolejno w „Morskim Oku”, „Wielkiej Rewii”, „Cyruliku Warszawskim”. Szczyty sukcesów, feerie braw, szalone rzeczy! „Ach, Tomasz, gdzie ty to masz?” — Właśnie, gdzie?… Po wojnie Ludwik Sempoliński występuje w Łodzi, Warszawie i na prowincji. Niezapomniany „Żołnierz królowej Madagaskaru”, wspaniałe „Duby smalone” z Zimińską. I jeszcze Papkin, Chudogęba, Fikalski, Cyrulik Sewilski. I jeszcze cztery filmy.
NIE PODPATRYWAĆ
Bamm! Czterdzieści lat, jak obszył. Jubileusz, pan profesor wykłada w Wyższej Szkole Teatralnej. „Mistrzu — jak to mistrz pięknie zaśpiewał”, kronika filmowa nagrywa najlepsze numery.Niepostrzeżenie pełen temperamentu wodzirej staje się ostatnim posłańcem. He, he, wielki kozer nie wybiera się na razie w ostatni kurs! Siedzi wśród swoich przyjaciół w Europejskiej i bryluje. Porusza w niezrównany sposób lewą brwią, prawi dusery przechodzącym damom, kłania się i oddaje ukłony. Jak przedtem u Lourse’a i w Ziemiańskiej. Gestykuluje i wyrzuca z siebie słowa niby lekki karabin maszynowy. Ktoś pyta: „Podobno Stasio ma pięknego pudla?” — Sempoliński eksploduje: „Tak, ma, ma, ma, ma, ma!”Nie podsłuchiwać! Nie podpatrywać! Nie wierzyć przyjaciołom, kiedy opowiadają anegdoty
ŚMIECH TO JEST…
Śmiech to jest „-seria krótkich wydechów, którym towarzyszy dźwięk i skurcz mięśni twarzy”. Śmiech to jest odruch obronny, siła, objaw radości, narzędzie walki, filozofia życiowa. Ludwik Sempoliński, mistrz w rzemiośle wywoływania „krótkich wydechów”, sam śmieje się najchętniej z Toto i Dymszy (objaw radości), a także z malarstwa nowoczesnego (odruch obronny). Raz przydarzyło się, że śmiał się ze smutnej konieczności.Śpiewał w „Wesołym Wieczorze” słynnego „Tomasza”. W pewnej chwili zauważył brak suflera i tak się speszył, że zapomniał ostatniej zwrotki (każdy ma swego Menelaja!). Wówczas zaczął się spazmatycznie śmiać (narzędzie walki).
PUBLICZNOŚĆ TRUDNA DO ROZGRZANIA
Zobaczył następnie, że w pierwszym rzędzie siedzi kilka kobiet, że wszystkie mają czarne policzki od rozpuszczonego łzami tuszu. Ten widok wywołał w nim taki paroksyzm śmiechu, że omal nie skończyło się odwiezieniem do szpitala. Gdyby się coś stało, cała prasa zamieściłaby może nekrolog: „Ludwik Sempoliński, komik, umarł ze śmiechu”, co byłoby równoznaczne z formułą „zginął na posterunku”.Pan Ludwik odróżnia rozmaite gatunki i zabarwienia śmiechu. Po pierwszym oddźwięku sali już wie, co w trawie piszczy. Stosownie do tego podmalowuje pewne efekty lub je tuszuje. Twierdzi, że publiczność przedwojenna była trudniejsza do rozgrzania. Ale i teraz zdarzają się momenty, kiedy w powietrzu krąży duch Menelaja
ZWIĄZANY Z KAMIENICZKĄ
Na wyborach „Miss Polonii” w roku 1958 Ludwik Sempoliński śmiał się popisowo i pilnie wsłuchiwał się w śmiech. Czuł każdym fibrem, że rozdrażniona koszmarną organizacją imprezy publiczność może lada chwila przejść ze śmiechu w gwizd. Dzięki rutynie wytrzymał jednak do końca i zszedł ze sceny przy głośnych oklaskach.Polski Chevalier potrafi godzinami spacerować Nowym Światem i Krakowskim Przedmieściem. Drogi jego zawsze jakoś zmierzają przed dom na rogu Świętokrzyskiej i „Nowika”. Od czterdziestu lat Ludwik Sempoliński związany jest z tą kamieniczką. Mieściły się tutaj rozmaite lokale i teatry pod różnymi nazwami, a zawsze bawił w nich lub śpiewał pan Ludwik.
ARTYSTA,MALARZ,RYSOWNIK
Było to pisane w epoce, gdy nie znano jeszcze terminu i funkcji nowoczesnego reportażu. Literaturę faktu uprawiali pamiętnikarze, podróżnicy, autorzy listów. Kiedy czyta się dziś relacje Bukara, Dembowskiego, Deotymy i wielu innych, wraca tamta Warszawa w całej swej plastyce. Można tylko żałować, że ich słów nie wspierało dokumentalne zdjęcie — sztukę fotograficzną i filmową wymyślono wszak dopiero na progu naszego stulecia. Także na początku XX wieku życie wymyśliło Antoniego Uniechowskiego, artystę-malarza, rysownika, historyka sztuki, który wkrótce wpadł na cenny pomysł ilustrowania spraw, rzeczy i wydarzeń dawno przebrzmiałych.
MIASTO DO ŻYCIA
Miała szczęście Warszawa, że „Tonio” wybrał sobie właśnie to miasto do życia. Tutaj, nad Wisłą, wszedł do galerii najświetniejszych, najbardziej kolorowych typów. Tutaj zajął się też malarskim odtwarzaniem dziejowej panoramy stolicy. Jak Kostrzewski czy później Zaruba rejestrowali aktualność, tak Uniechowski opisywał przeszłość. „Uniechowski jest dziejów nowożytnych archeologiem — zauważył trafnie Adam Mauersberger — przedłuża życie o stulecia. Zatrzymywanie przeszłości byłoby żałosnym naśladownictwem, stąd Uniechowski daje zawsze parodię”. Podobnie chyba jak z międzywojennymi piosenkami — „Tango Milonga” lub „Całuję twoją dłoń, madame”; śpiewane na serio, byłyby trudne do zniesienia.