-
W budce u „Marynarza” popijali również niemieccy żandarmi. Gospodarz potrafił wydobywać od nich informacje o zamierzonych obławach, potrafił ich spijać i „załatwić” jak trzeba. Do dziś opowiadają, jak Andruszkiewicz znokautował „banszuca” koło kościółka na Skaryszewskiej: ksiądz z przerażenia przerwał wtedy kazanie. W końcu wojny „Wicuś” przeniósł się do własnego lokalu przy ulicy Brzeskiej. Wkrótce jego restauracja zasłynęła jako osobliwość dzielnicy, gdzie można było dobrze zjeść, dobrze się napić i napatrzeć do woli na wspaniałą postać bosmana. W lokalu nie było mniejszych kieliszków niż „setki”. Specjalnością „Schronu” były — także po wojnie — flaki, pyzy, minogi, golonki, naleśniki, paszteciki, świńskie ryjki i uszy.
Archive for the My,z Warszawy Category
W KOŃCU WOJNY
ILOŚĆ ANEGDOT
-
W knajpie panował idealny porządek, regulowany potężnym ciałem szefa. Dzięki temu lokal, mimo pozorów spelunki, posiadał walory restauracji wyższej kategorii. Pewnego dnia bosmanmat został członkiem zarządu Zrzeszenia Przemysłu Gastronomicznego, a jego pozycja i autorytet zyskały pieczęć oficjalnej godności.Innego pięknego dnia knajpkę zamknięto, „Wicuś” zaś rozpoczął trzeci etap swej kariery.Dawna rana na głowie stała się tymczasem przyczyną paraliżu, który przez dłuższy czas przetrzymywał bosmana w łóżku. Potem choroba ustąpiła, pozostał jednak częściowy niedowład lewej strony ciała. „Mam wrażenie, jakbym lewą ręką i nogą chałupę za sobą ciągnął” — powiada smętnie pan Wincenty.Ilość anegdot o „Wiciusiu” zakrawa na legendę.
TRZECI ETAP ŻYCIA
-
Niektóre z mich są zresztą bliskie prawdy. Jak ta, która mówi o wypadku z dorożkarzem: „Wicuś” wsiadał do dorożki, a woźnica automatycznie zlatywał z kozła. Jak ta, która opisuje sposoby, którymi pan Andruszkiewicz posługiwał się w 1944 roku w charakterze organizatora ‚kolejki wąskotorowej Jabłonna—Karczew: przy niewielkiej pomocy sam ustawiał „ciuchcię” na szynach. Prawdą jest również, że ćwierćtono- wy marynarz należał do najtęższych ludzi w Europie. Na trzeci etap życia pan Wincenty trochę narzeka: pieniędzy ciągle mało. Jakoś sobie jednak radzi. Pytania o bliższe sprecyzowanie tych rzeczy zbywa wszelako pięknym powiedzonkiem: „Kto mieszka na Ząbkowskiej, ten z głodu nie zginie”.
TRZEŹWY SĄD
-
Bosmanmat, motorzysta okrętowy, gastronomik, działacz społeczny, może dorzucić do swych tytułów jeszcze jeden: ekspert od podszewkowej warstwy spraw prawobrzeżnej Warszawy. Wincenty Andruszkiewicz potrafi zapanować nad tą nieuchwytną, niesprawdzalną, nieokreśloną plazmą, jaką tworzy masa ludzka w promieniu pięciuset metrów od zbiegu Ząbkowskiej i Targowej. Ma swój trzeźwy sąd o życiowych problemach tego groźnego terenu. Powiada na przykład: „Handel jest tutaj jak wiatr i burza, i nic go nie powstrzyma”. Albo: „Dopóki chłop z dalekiej wsi będzie tu przyjeżdżał z nadzieją, że na bazarze i ulicy taniej kupi niż w sklepie, dopóty będą go okradać i okpiwać, dopóty będą tu ludzie mieli z czego żyć”. Wypowiada się również na znowu na klatce schodowej znaleziono porzucone przez złodziei portfele.Jak się ma Ząbkowską z panem Wincentym , nie musi się po niezwykłości jeździć do Neapolu.
BLIKLE NA NOWYM ŚWIECIE
-
Przypominacie sobie może, jak bohater książki Prousta pije herbatę i chrupie magdalenki? Napój i ciasteczka przenoszą go w czasy młodości, są wywoływaczem minionych obrazów. Smak małych muszelek z ciasta skłania do refleksji: „…Kiedy, po śmierci osób, po zniszczeniu rzeczy, z dawnej przeszłości nic nie istnieje, wówczas jedynie zapach i smak, wątlej- sze, ale żywsze, bardziej niematerialne, trwalsze, wierniejsze, długo jeszcze, jak dusze, przypominają sobie, czekają, spodziewają się — na ruinie wszystkiego — i dźwigają niestrudzenie na swojej znikomej kropelce olbrzymią budowlę wspomnienia”. Gdyby nie pewność, że Marcel Proust pisząc te słowa nie myślał o kraju nadwiślańskim, można by podejrzewać, iż akcja powieści toczy się w Warszawie, a magiczne ciasteczka pochodzą z pewnej cukierni przy Nowym Świecie.
WARTOŚĆ BEZCENNA
Miasta się walą i wracają do życia, ludzie przychodzą i odchodzą, historia bierze coraz to nowy ostry zakręt — niektóre przedmioty i obiekty trwają na przekór losowi, wspierając nas później „w poszukiwaniu straconego czasu”. W Warszawie, która z wielkim trudem odtwarza swój życiorys, każdy autentyczny strzęp dawnego miasta ma wartość bezcenną. Wydarzenia przerzedziły tutaj nie tylko szeregi ludzi, ale zubożyły i zasób rzeczy martwych. Wiele zwyczajnych przedmiotów podniesionych zostało do rangi skarbów i antyków. To wypadki dziejowe sprawiły, że wzruszenie i zadumę wywołuje ocalały witraż na klatce schodowej w starej kamienicy czy identyczny od stulecia kształt strucli, wytwarzanej przez warszawskiego cukiernika. „Dźwiganie budowli wspomnienia” przypadło w udziale firmie Blikle. Istnieje od roku 1869, Wypieka ciastka, które są dla Warszawy czymś więcej niż pozycją w jadłospisie
SPOTKAMY SIĘ NA NOWYM ŚWIECIE
-
Warszawskie popołudnie. Nowym Światem, najpiękniejszą ulicą miasta, suną tłumy. Najgęściej jest w okolicach narożników Foksal i Rutkowskiego (dawna Chmielna). Tu skoncentrowało się sporo atrakcyjnych sklepów, małych kawiarenek, tu ruch kołowy jest szczególnie ożywiony. Tu spotkać można najuro- dziwsze dziewczęta i najprzystojniejszych chłopców. W tym miejscu chętnie spacerują panie z pieskami, nobliwi staruszkowie, a także ludzie o znanych nazwiskach. Jest trochę jak w Paryżu, a trochę jak w Warszawie — słowem, każdy czuje się tu jak u siebie w domu. Nikt z tłumu nie pamięta — nie chce pamiętać! — że ta ulica jest tworem zupełnie młodym, że wszystkie te pałacyki i kamienice rozmaitych Branickich, Kossakowskich, Zamoyskich są w rzeczywistości dziełem współczesnych architektów — Kuzmy, Stępińskiego, Zachwatowicza i tysięcy bezimiennych budowniczych, za których sprawą doszło do cudownej reinkarnacji historycznego traktu.
NAJPIĘKNIEJSZA ULICA
-
Słowa przedwojennej piosenki: „Spotkamy się na Nowym Świecie, dla pani tam mieszkanko mam” należy dziś przyjąć z przymrużeniem oka — nie tylko dlatego, że mało kto oferuje teraz dziewczynie lokal w takim punkcie miasta. Kamienice zniknęły z powierzchni ziemi, „mieszkanka” rozwiały się jak „sen jaki złoty”. Tamte domy dzieli od dzisiejszych „nowoświeckich” budynków interludium wojny, powstania, ostatecznego unicestwienia; trzeba wielkiego wysiłku, aby wyobrazić sobie, że w 1945 roku chodziło się tędy po gruzach sięgających pierwszego piętra. Warszawskie popołudnie. Nowym Światem, najpiękniejszą ulicą miasta, suną tłumy. Jedni spieszą w interesach, inni na randkę, jeszcze inni poszukują w tych okolicach pulsu wielkiego miasta.
„OD ZAWSZE”
-
Na dziesięciu przechodniów, zaledwie dwóch mogłoby wykrzesać z siebie wizję posępnych lat śmierci i zniszczenia, ale tych dwóch też nie ma na to ochoty. Wszyscy zdają się wierzyć, że tak było tutaj „od zawsze”… „Od zawsze” istnieje w tym miejscu cukiernia imć panów Bliklów. Z górą stulecie, czyli połowę żywota tej ulicy w kształcie zbliżonym do dzisiejszego. Nowy Świat był przez wieki sceną ważnych i interesujących wydarzeń. Ileż orszaków królewskich wielkopańskich ciągnęło tędy od placu Zamkowego w stronę Łazienek, Belwederu i Wilanowa! Ile demonstracji patriotycznych i rewolucyjnych, defilad wojskowych, przemarszów obcych armii, przejazdów głów państwa, pogrzebów ludzi znakomitych oglądała ta ulica! Ile tu było radosnych uroczystości, dramatycznych walk, śpiewów, strzałów, płaczu, śmiechu!