-
Czas mijał, jeździły tędy powozy, dorożki, fury, od roku 1881 tramwaje konne, potem elektryczne, w końcu hałaśliwe automobile. Jezdnia oblekała się kolejno w kamienny bruk, drewnianą kostkę, elastyczny asfalt. Łagodny łuk arterii łączącej Krakowskie Przedmieście z placem Trzech Krzyży wpisywał się na trwałe w publiczne kroniki stolicy i prywatne biografie jej obywateli. Kroniki nie odnotowały, czy dzień 11 września 1869 roku był pogodny, podają natomiast, że właśnie wtedy w kamienicy, będącej kiedyś pałacem biskupa Hołowczyca (dzieło Corazziego), sporządzony został akt rejentalny kupna-sprzedaży małej cukierenki. Bardzo stary mistrz cukierniczy, Michalski, sprzedawał placówkę jednemu ze swoich pracowników, młodemu adeptowi słodkiej sztuki, Antoniemu Bliklemu.
Archive for the My,z Warszawy Category
MAŁA CUKIERENKA
CHARAKTERYSTYCZNY PUNKT MIASTA
-
Dokument zawierał listę ruchomości i opis jednoizbowej piekarni w piwnicy. W kilka lat później mieszcząca się po sąsiedzku księgarnia Arcta przeniosła się na drugą stronę bramy, a Blikle skorzystał z tej okazji i powiększył powierzchnię swego lokalu; sam, wraz z rodziną, zamieszkał w oficynie. W ten sposób powstała na Nowym Świecie placówka, która z czasem miała stać się jednym z bardziej charakterystycznych punktów w topografii stołecznego miasta.Szczegóły narodzin cukierniczej firmy uchodzą na ogół uwadze obywateli Warszawy. Przechodniów zdumiewa tylko uwidoczniona na sklepie data założenia: 1869. W mieście, w którym los tak bezlitośnie obszedł się z firmami rzemieślniczymi o wspaniałej tradycji, w którym wszystko prawie zaczynano ab ovo, ta dziewiętnastowieczna data jest akcentem zastanawiającym i optymistycznym.
GŁÓWNY DEPTAK
-
Środkowe ogniwo Osi Stanisławowskiej utraciło w ostatnich dziesiątkach lat bardzo wiele obiektów służących ku pożytkowi i radości człowieka — do historii przeszły kawiarnie „Udziałowa” i „Nadświd- rzańska”, teatrzyk „Wodewil”, hotel „Savoy”, kina: „Pan”, „Colosseum”, „Studio”, sklepy: Hirszfelda, Apfelbauma i Leszczyńskiego, apteka Malinowskiego, dawna restauracja „Gastronomia”, bary: „Mars” i „Kokos”, i wiele innych. Ocalała ciastkarnia Bliklego pod numerem 35 (dom oznaczony był poprzednio numerem 31), ze swym identycznym jak sto lat temu szyldem i takimi samymi pączkami; najstarsza dziś cukiernia Warszawy. Nowym Światem suną tłumy. Główny warszawski deptak pełen jest tych, co łakną życia, barwy, wielkomiejskiego teatru. „Spotkamy się na Nowym Świecie, ulica ta swój urok ma!”.
DOLCE VITA
-
Cała stuletnia dynastia Bliklów to zaledwie trzy pokolenia panujących: Antoni, Antoni Wiesław i Jerzy. Jest jeszcze teraz „książę Walii”, Andrzej, ale się zrzekł tronu i zajął inną robotą; wnuk, Łukasz, nie wypowiedział się jeszcze autorytatywnie w sprawach sukcesji. Wiemy, kim są i gdzie ich można spotkać, nie wiemy, skąd na Nowy Świat przybyli.W rodzinie Bliklów panuje przekonanie, że przodkowie wywodzą się z Anglii; przekonanie to przekazywane jest w formie ustnej z pokolenia na pokolenie. Najstarszy dokument, którym się legitymują, to akt zgonu Andrzeja, krawca teatralnego, urodzonego w roku 1781 w Ravensburgu w Wirtembergii. Andrzej Blikle spędził część swego życia w Szwajcarii, gdzie — w kantonie Graubiinden — przyszli na świat jego dwaj synowie.
CUKRZANE MOCARSTWO
Bartłomiej i Fryderyk, po czym cała rodzina przeniosła się do Warszawy. Tutaj w roku 1841 Andrzej zmarł i został pochowany na cmentarzu kalwińskim. Fryderyk, z zawodu rzeźbiarz, umarł w parę lat po ojcu;pozostał po nim syn, Antoni. Antoni Kazimierz Blikle (1845—1912), czyli Blikle I, założył cukrzane mocarstwo i — jak wiemy — zainstalował je w centrum stolicy. Czy był businessmanem w nowoczesnym tego słowa znaczeniu? Nie wiadomo — był natomiast na pewno wykwalifikowanym rzemieślnikiem. Już jako czternastoletni chłopiec rozpoczął praktykę u cukiernika Kacpra Semadeniego w Łomży, z którym rodzina Bliklów zaprzyjaźniona była jeszcze w Szwajcarii, i ukończył nauką z oceną celującą. Odtąd wszyscy kolejni Bliklowie musieli najpierw posiąść umiejętność obsługi pieca piekarniczego i wyrabiania ciasta, a dopiero później poznawać tajniki prowadzenia przedsiębiorstwa.
WOJNA WYMAZAŁA NAZWISKA
-
Tutaj mała dygresja. W XVIII i XIX wieku ogromna większość warszawskich cukierników była pochodzenia cudzoziemskiego. Przeważali wśród nich Szwajcarzy z kantonu Graubiinden i Włosi: Baldi, Baltresco, Carluzzi, Lourse, Robbi, Bini, Bivetti, Mini, Vinzenti, Semadeni, Ogliatti, Castelmur, Carolli, Poz- zi, Ferraro, Moratti, Tosio, Regazzi, Lizander, Alber- ti, Davos, Strasburger, Habenkant, Bullo, Bott, Clotin, Conti, Caplazzi, Paravicini, Melli. Znany komik tamtych czasów, Panczykowski, ułożył nawet wierszyk składający się z samych nazwisk cukierników: „Bon giomo signore! Mini ferrari, paravicini, bullo, caplazzi.. itd. Powoli cudzoziemcy rozpływali się w polskim morzu, ocalało bardzo niewiele firm pachnących Szwajcarią i Włochami — przez długi czas istniał Semadeni w Łomży i Warszawie, Lourse i paru innych; ostatnia wojna wymazała ich nazwiska z szyldów sklepowych.
POZOSTAŁ BLIKLE
-
Pozostał Blikle, zresztą późniejsza niż tamte firma. Drugim w kolejności był Antoni Wiesław (1873— —1934). Ojciec wysłał go na praktykę do Łodzi, skąd przywiózł dyplom mistrza cukierniczego. W roku 1903 Antoni-junior objął prowadzenie firmy. Blikle II dokonał wielu zmian w cukierni, m.in. skasował bilardy przebudował salę, co spowodowało zmianę charakteru lokalu. Od szesnastego roku życia uczył się fachu Jerzy (ur. w 1906 r.) syn Antoniego Wiesława. Praktykował u ojca, ale egzaminy czeladnicze zdał u Briesemeistra, właściciela sławnej kawiarni „Szwajcarska”. Równocześnie studiował w Wyższej Szkole Handlowej, uzyskując absolutorium. Prowadzi firmę od roku 1928 (obecnie w rodzinnej spółce ze swą siostrą, Zofią). To on przebudował całkowicie przedsiębiorstwo, powiększył je i unowocześnił. To on przeżył jego zagładę on znalazł potem dość sił, by dźwignąć je z gruzów.
SŁODKIE ŻYCIE
-
Tak, w wielkiej syntezie, wygląda „słodkie życie” rodu Bliklów. Nie zawsze było ono naprawdę słodkie, jako że nikt w tym mieście nie był przez los rozpieszczany, ale to już inna sprawa. Faktem jest, że Bliklo- wie robili, co mogli, by kontynuować tradycje przyrządzania „confecti i marcipani”, co — jak twierdzą zapiski historyczne — znakomicie czynili aptekarze (!) polscy już za Władysława Jagiełły. Nie wszystkie stare obyczaje cukierników były później przez Bliklów przestrzegane, co wielkodusznie wybaczmy, jako że czasy zmieniły się nieco — jeszcze za Stanisława Augusta wielki Baltresco miał przyjemność zawiadamiać w ogłoszeniach szanowną publiczność, że, oprócz ciast i cukrów, sprzedaje u siebie „pomadę do rośnienia włosów oraz ciasto do zębów chędożenia”.
DEWIACJA ARTYSTYCZNA
-
Tak więc sto lat trwa słodka produkcja w domu przy historycznym trakcie Warszawy. Chodzi głównieo zaspokajanie rozkoszy podniebienia i o to, co fachowcy zwą prozaicznie „dostarczaniem pokarmu dla organizmu”. Ale choć Bliklowie wypiek ciastek po czytywali sobie zawsze za honor, a nawet dyskretnie snobowali się na cukiernictwo, do tego nie ograniczała się skala ich działalności.27 kwietnia 1874 roku w warszawskim tygodniku humorystyczno-satyrycznym „Kolce” ukazało się ogłoszenie cukierniczej firmy: „Jeden z naszych zasłużonych obrońców sądowych, upraszając przed kratkami o wyrok pod tymczasową exekucją, w te wymowne odezwał się słowa: Wysoki Sądzie! Cóż znaczy wyrok bez tymczasowej exekucji? Jest to miłość bez wzajemności, jest to kwiat bez zapachu. My dodalibyśmy jeszcze «jest to wieczór karnawałowy bez dobrych pączków.